Subiektywnie Negatywnie

12 Lu

Muszę przyznać że większość naszej wycieczki to miłe wspomnienia. Mało jest rzeczy które przywołują niemiłe skojarzenia ale że akurat jestem w temacie podsumowania naszej wycieczki to przypominam sobie i te, które niespecjalnie wywołują uśmiech na mojej twarzy. Poniżej obiecany niechlubny ranking. Od razu zaznaczam, że lista jest mocno subiektywna. Bez problemu znajdę osoby które nie zgodzą się z tym co piszę i dobrze, tak powinno być. Ale idąc za cytatem z ‚Dnia Świra’ moja racja jest racja najmojsza i mam prawo do odczuwania tego w taki a nie inny sposób.

NAJMNIEJ SYMPATYCZNI LUDZIE

Chiny i Mongolia. Może to kwestia innej kultury, może sprawa bariery językowej a może jeszcze czegoś innego. W każdym razie Chińczycy są mocno zamknięci w sobie, rzadko kiedy się uśmiechają a do nas podchodzili jak pies do jeża. Do tego system politczny w którym żyją dodatkowo komplikował sprawę.

Mongołowie natomiast byli w stosunku do nas mocno chamscy i interesowni. Oczywiście jest parę wyjatków (jak zresztą w każdym pukncie z tej listy) ale zasadniczo niewspominamy ich dobrze. Poza tym, mam znajmych których okradli właśnie tam. Łącznie ze mną.

IMG_0311 IMG_0402   IMG_0725 IMG_0751 IMG_0756IMG_0379

NAJBARDZIEJ MONOTONNY KRAJOBRAZ

Kazachstan. Teren na północy kraju podobno jest bardziej różnorodny ale akurat o nim nie mogę się wypowiadać ponieważ my byliśmy tylko w rejonach południowych. A tam step i step i step i nic poza tym. Już bardziej płasko się nie dało. Podczas naszej trzydziestoparo-godzinnej podróży pociągiem po kazachskim stepie z nudów zaczełam liczyć drzewa na horyzoncie. Naliczyłam ich 6. Pogórków żadnych. Krzewów tak troszkę. Wielbłądów za to dużo. Tak samo znużone życiem jak i ja.

IMG_0788

NAJBRZYDSZE MIASTO

Agra. W Agrze jest Taj Mahal i to by było na tyle co można zobaczyć w tym mieście. Poza tym jest kurz, burdello bum bum, hałas, smród i wszystko bez ładu i składu. A, jeszcze jest atmosfera która człowieka po prostu dobija. Polecam zwiedzanie Taj Mahal a potem biegusiem poza miasto. Jak najdalej

IMG_0523 IMG_0529 IMG_0565

NAJBARDZIEJ PRZEREKLAMOWANE MIASTO

Bangkok. Wszyscy znamy tą piosenkę „One night in Bangkok”. Napisano ją w latach 80-tych i może wtedy Bangkok był perłą rozrywki, rozpusty i czego tam jeszcze dusza zapragnie. Teraz, po tych 30-stu latach niewiele się zmieniło i jak sobie porównasz to, co mają do zaoferowania miasta w Europie, Azji czy Ameryce to Bangkok po prostu przy nich blednie.

NAJBARDZIEJ NIEBEZPIECZNA SYTUACJA

Meksyk i Tadżykistan. W Meksyku natkneliśmy się na gang Zapatistas który chciał wymusić haracz za przejazd drogą. Skończyło się na rzucaniu w nas kamieniami, przeklinaniu, przepychaniu, mazaniu sprayem po naszym samochodzie i uciekaniem jak najdalej się da. Spotkaliśmy później policję której skrzętnie opowiedziałam o sytuacji, oczekując że coś z nimi zrobią. Policja stwierdziła tylko, że to zbyt niebezpieczne i nie zamierzają się w to mieszać. Nam też nie radzą.

W Tadżykistanie mieliśmy późnym popołudniem dojechać do pewnej miejscowości tuż za przełęczą. Prosta sprawa, przesiadka z jednego busika do drugiego. Byłoby prosto gdyby nie to, że od samego rana czekaliśmy 6h na jakikolwiek trasport, dojechaliśmy bardzo późnym popołudniem do miejsca przesiadki gdzie jak się okazało, żadnego busika nie będzie. Zostało nam tylko jedna opcja- na nóżkach. Z plecakami, około 20 km, na wysokości ponad 4 000 m.n.p m, z zapasem wody ale o jednym snickersie. Nie było tam nikogo i niczego, kompletna pustka, gdzieś po paru kilometrach ujrzeliśmy opuszczoną małą chatkę pasterza gdzie ewentulanie moglibyśmy się schować. Zaczeło się ściemniać, do tego zerwał się wiatr, potem deszcz ze śniegiem i zrobiło się naprawdę zimno i paskudnie. I niewesoło. Tyłek uratował nam jakiś facet który akurat późnym wieczorem gdzieś tam zawoził kolegę. Jak nas zobaczył to zapytał wprost: co wy tu k***a robicie? Drugie co od razu powiedział to to, żeby bezwględnie wsiadać do samochodu. Podrzucił nas na drugą stronę przełęczy do chatki drużnika gdzie dobrzy ludzie dali nam gorącą herbatę i ciepły posiłek. Usneliśmy przy rozpalonym kominku i do dziś pamiętam to uczucie ulgi jak zdaliśmy sobie sprawę że jesteśmy już bezpieczni.

IMG_1032 IMG_1151 IMG_0993 IMG_0988 IMG_0986  IMG_0970

NAJGORSZE JEDZENIE

Mongolia. Było o ludziach teraz będzie o jedzeniu. Nie zrozumcie mnie źle. Mongolia to piękny kraj i jeśli chodzi o przyrodę to z całego serca namawiam żeby tam jechać- zachwycające miejsce. Natomiast ludzie są średni a jedzenie… no cóż… Mają do wyboru baraninę. Potem jeszcze można zjeść baraninę i baraninę a jak ktoś jest wegetarianem to z ugotowanej baraniny wyciągną mu ziemniaki i będzie miał ziemniaki z posmakiem baraniny. Koszmar. Do tego mieliśmy jeszcze porównanie jak genialnie można przyrządzić baraninę (w Chile była taka że palce lizać) natomiast ta mongolska potwornie się ciągnie i rozrasta się w gębie. A fu!

NAJBARDZIEJ POLICYJNE PAŃSTWO

Chiny. Można się udusić od tego jak kontrolują obywateli. Nawet ty jako turysta nie masz łatwiej. Żeby pójść na zwykły pociąg trzeba udać się na stację około 2 godzin przed odjazdem pociągu ponieważ kontrole mają takie jak na lotnisku- prześwietlanie bagażu, prześwietlanie ludzi, obmacywanie, sprawdzanie po trzy razy biletów, jeszcze raz kontrola bagażu, w pociągu sprawdzanie ID i ponownie przeszukiwanie bagażu. I nie, nie wyolbrzymiam. Tak jest i to dosłownie. W wielu parkach narodowych na wejściu pobierają odciski palców, a jak w ramach pamiątki kupiliśmy chiński nóż to sprzedawczyni przy zakupie nas wylegitymowała i musiała spisać dokładnie pod jaki adres ten nóż wędruje. Paranoja. Po dwóch miesiącach takiej psychozy z wielką radością stamtąd uciekliśmy.

NAJWIĘKSZY PROBLEM Z TRANSPORTEM PUBLICZNYM

Tadżykistan. Coś jeździ w Duszanbe. Potem już jest dużo gorzej. Najczęściej są to jeepy które zabierają po kilkanaście osób naraz, a jeżdżą według planu jak będzie to będzie. W części Pamirskiej na jakikolwiek transport czekaliśmy około 6 godzin ale potem okazało się że i tak mieliśmy szczęście bo wcześniej jakaś francuzka para podróżników czekała… 3 dni.

IMG_0973 IMG_0218

NAJGORSZE ZATRUCIE POKARMOWE

BIRMA. Od razu na wstępie zaznaczę że właściwie nie mieliśmy żadnych problemów zdrowotnych. Najgorsze problemy jakie miałam w życiu to w… Polsce 🙂 Ale wracając do podróżowania- pamiętaj żeby non stop myć ręce albo chociaż używać tego odkażacza do rąk. Nie jedz nic co nie jest przegotowane. Nie spożywaj jedzenia ulicznego. Patrz kucharzom na ręce i na czystość stanowiska. Jedz tabletki na malarię. Jak drinki to broń Boże z lodem. Z ludźmi się za bardzo nie spoufalaj, nie wiadomo czy na coś nie są chorzy. Milion takich porad mogę wymienić. Do żadnej się nie zastosowaliśmy bo tak jak myśmy podróżowali to po prostu się nie dało. Nie jesteś w stanie mieć non stop sterylnych dłoni, zresztą o wiele lepiej jest dać się organizmowi przyzwyczaić do bakterii niż starać się wszystko zabijać. Te magiczne żele do odkażania rąk, to wszystko rozleje się w bagażu a na koniec zetnie pod wpływem temperatury. A przecież wiadomo że nigdzie, poza Polska, nie można dostać zwykłej wódy, lub spirytusu. Jak reszta świata długa i szeroka, wszyscy trzeźwi. Drinki mają być bez lodu, ależ oczywiście, uważaj na stanowisko pracy kucharzy a i owszem ale co powiesz na to że talerze na których jesz są myte wodą z niewiadomego źródła, a ręce które podają ci jedzenie przed chwilą podcierały czyjś tyłek i nie zostały umyte? A może ważne żeby się wszystko świeciło dookoła a nie ma dla ciebie znaczenia że tą samą ścierką co przecierają blat i garnki kucharz ogarnia sztućce których właśnie używasz, kubek z którego pijesz i taboret na którym siedzisz? Okryj się wszystkim co możesz żeby komary cie nie pogryzły, malaria pewna. A to że przy ponad trzydziestu stopniach nie jesteś w stanie opatulić się szmatami już nie ma znaczenia. Nie pomaga też fakt że komary gryzą przez materiał. To wypsikaj się specyfikiem na te bzyczki, uwaga, ważna informacja, ma być minimum 20% DEETu. Pamiętaj to klucz to sukcesu. Widocznie moje komary nie czytały ulotki bo żarły mnie i przy 10% zawartości i przy ponad 30%, takie to ruskie specyfiki udało nam się znaleźć. Bez sensu z tymi komarami, nikt im nie powiedział co na nie ma działać. To łykaj te leki na malarię. Pamietaj tylko że dłuższe spożywanie specyfiku powoduje gorsze spusztoszenie w organizmie niż sama malaria no ale przecież firmy farmaceutyczne tego nie powiedzą. Grunt to mieć zasady których nijak nie można się trzymać. No ale wracając do tego najgorszego zatrucia. Nabawiliśmy się go w Birmie i sami nie wiemy skąd i jak to do nas przypełzo. RAZ na całe 18 miesięcy podróżowania. Tydzień wycięty z życiorysu na 71 spędzonych sielankowo.

NAJBARDZIEJ KOMERCYJNE MIEJSCE

Tajlandia. Oczywiście, jak ktoś przyjedzie z Polski a nigdy nie był na tak zwanej rajskiej wyspie to będzie zachwycony. Natomiast prawda jest taka, że cała Tajlandia jest zajechana przez nawał turystów. Nie za wiele zostało Tajlandii w Tajlandii, autentyczności za grosz, ludzie traktują cie jak bankomat, bardzo dużo osób oszukuje i mało kto jest zainteresowany tobą jako człowiekiem. Przyroda jest wycinana na poczet nowych, rajskich kurortów, rafy koralowe powoli umierają a znaleźć cichy kątek dla samego siebie graniczy wręcz z cudem.

Bali. Moża się mocno zdziwić, szczególnie jeśli ktoś oglądał film „Jedz, módl się i kochaj”. Bali może było i rajską wyspą ale 20 lat temu. Teraz jest autostrada na autostradzie, McDonald pogania KFC, jest jedna biała plaża na całej wyspie (reszta to czarne plaże bo Bali jest wyspą wulkaniczną) i na to wszystko hordy pijanych Australijczyków którzy z Bali zrobili sobie mini imprezownie. Polecam od razu uciekać jak najdalej na wschód Indonezji bo im bardziej na wschód tym mniej turystów, ludzie stają się bardziej przyjaźni i nawet jakieś lokalne obyczaje można zaobserwować.

IMG_0858 IMG_0856

I na tym kończę ten polski akcent marudzenia i szukania dziury w całym. Na 18 miesięcy naszych podróży większość z tego była super, reszta to jakieś małe wyjątki które utwierdzają nas tylko w przekonaniu że warto podróżować. Już mamy kolejną listę w głowie gdzie by tu pojechać żeby przekonać się jak bardzo jest tam niefajnie! 🙂

Agata

Subiektywnie o podróżach- lista Naj część I

3 Lu

Pytanie-zmora wszystkich podróżników: to który kraj wam się najbardziej podobał?

To trochę tak jakby porównać słonia do mrówki i zastanawiać się które zwierze jest lepsze. Zależy w czym. Tak samo jest gdy się podróżuje bo każde miejsce ma co innego do zaoferowania i ciężko tak generalizować i wybrać po prostu jedno które jest de beściak- stąd pomysł na listę naj. Dzisiaj przedstawię pierwszą część, tą pozytywną a już niedługo zabiorę się za tą mniej przyjemną część rankingu…

NAJPIĘKNIEJSZY WSCHÓD SŁOŃCA

Kambodża, Angkor Wat. Magia, nic więcej nie można dodać. I nie trzeba, natura i potęga człowieka w jednym, broni się samo

DSC01862 DSC01866

NAJPIĘKNIEJSZY ZACHÓD

Indonezja. Nigdzie nie widziałam takich kolorów, właściwie to nie byłam w stanie uwierzyć że zachodzące słońce jest w stanie coś takiego stworzyć i mogłabym sobie dać rękę uciąć że ktoś tam musi sterować suwaczkami od photoshopa bo nie ma takiej możliwości żeby coś takiego działo się naprawdę. Gdyby nie fakt, że się działo…

IMG_0913 DSC_0363

NAJPIĘKNIEJSZE NIEBO

Salwador- plaża mocno oddalona od jakiejkolwiek cywilizacji, pośrodku tak zwanego niczego, żadnej łuny sztucznego światła, tylko ocean i ta Droga Mleczna, gdzie gwiazdy można było łapać rączkami. Kłamstwo oczu, bo poza Drogą Mleczną niebo było do naszego nieba zupełnie niepodobne

NAJPIĘKNIEJSZY KSIĘŻYC

Indie, podczas safari na wielbłądzie. Spaliśmy na piasku, gdzieś z boku slychać było odgłosy ogniska, a już zupełnie daleko pobrzękiwania wielbładów. I ten księżyc który nie pozwalał o sobie zapomnieć…

Kambodża, Angor Wat. Jechaliśmy rowerami na wschód słońca a księżyc nas prowadził. O mały włos by nas nie zaprowadził na manowce bo praktycznie wpakowałam się w drzewo nie zwracając uwagi gdzie pedałuję.

Indonezja- człowiek uczy się geografii właściwie tylko po to żeby potem gdzieś pojechać i samemu zobaczyć, że to czego się nauczył zupełnie nijak ma się do rzeczywistości. W Indonezji rogalik księżyca nie jest taki jak u nas. Na naszym siedzi Pan Twardowski, natomiast ten indonezyjski się do nas uśmiecha, brzuszek ma do dołu i niewiele robi sobie z tego że powinien być rogalikiem po lewej stronie…

NAJSMACZNIEJSZE JEDZENIE

Meksyk i Indie. Za świeżość produktów, za przyprawy, za kunszt, za dostępność jedzenia, za finezję w przygotowaniu, i za nie wiem co jeszcze a co powodowało że żarłam jak oszalała, najchętniej razem z opakowaniem.

Na trzecim miejscu Gruzja. Pyszne jedzenie, dużo chleba w chlebie i jeszcze więcej sera w serze, nie dla tych którzy obserwują wagę natomiast na pewno dla tych którzy chcą dużo i pysznie pojeść!

Argentyna i Chile- raj dla mięsożerców i już naprawdę rozumiem skąd te peany na cześć argentyńskiej wołowiny i chilijskiej baraniny. Wszystko marynowane w ich fantastycznym winie.

20150502_174934 20150417_170055

NAJPYSZNIEJSZE NAPOJE

Meksyk- genialne świeże soki, dostępne wszędzie i za naprawdę śmieszne ceny. Z mocniejszych trunków to mają rewelacyjny mezcal i tequilę, to pierwsze zwaliło mnie z nóg i to dosłownie. Nieważne, świetnie się przy tym bawiłam, chociaż znam to tylko z opowieści męża i właściwie do dzisiaj nie wiem czy on również tak samo świetnie się bawił..

Kostaryka- kawusia, kaweczka czyli coś o czym już pisałam. Jakość na najwyższym możliwym poziomie. Zapach do zapamiętania na całe życie

Argentyna, Chile, Gruzja- trzy kraje i nie jestem w stanie zdecydować które wino jest najlepsze. Proponuje zatem wypić w każdym miejscu ile wlezie. Warte lekkiego zmęczenia dzień po

DSC02103

NAJWSPANIALSI LUDZIE

Gruzja i Iran. Nigdzie jak w tych dwóch krajach nas tak serdecznie nie witano, nigdzie nie czuliśmy się tak dobrze i swojsko wśród lokalnej ludności jak właśnie tam

20150410_231354 20150411_20031320150430_105537 DSC02087

NAJPIĘKNIEJSZY KRAJOBRAZ GÓRSKI

Nepal, za wiadomo co. Himalaje są takie że zwalają z nóg (dosłownie i w przenośni) i że dech zapiera (częściej dosłownie niż w przenośni)

Gruzja- namawiam żeby jechać bo kraj jest piękny, wszędzie pod górkę ale za to z dojazdem z Polski jest z górki bo teraz mamy tanie połaczenie lotnicze. Naprawdę warto

Polska- Tatry i Bieszczady. Kto nie był niech żałuje i najlepiej niech się nie przyznaje. Kto był, to mogę tylko potwierdzić, że jeśli chodzi o same krajobrazy (nie biorąc pod uwagę wysokości) to niczym nie ustępują one Himalajom. Ogromne zdziwienie jak człowiek podróżuje pół świata, zajeżdza do Nepalu, patrzy i wykrzykuje: Jezusicku, no zupełnie jak u nas!!!

DSC01980 DSC01962 DSC01932

NAJPIĘKNIEJSZA PLAŻA

Dla mnie każda nudna i nawet z Karaibów miałam ochotę uciekać po trzech dniach. Ale jakbym już miała wybrać to:

Meksyk za Isla Mujeres, kokosy, temperaturę wody taką jak powietrza, i za biały piasek, który konsystencją przypominał mąkę. Nawet nie wiedziałam że piasek może być taki delikatny w dotyku…

Vietnam za mały raj na ziemi, na wysepce na zatoce Halong. Brak turystów, cisza, święty spokój, mocno kameralna atmosfera. Skuter, my i właściwie nic więcej

DSC01750 DSC01740 DSC01738

NAJBARDZIEJ KOMFORTOWE MIASTO

Singapur. Za czystość, za oznakowanie miasta, za wszystkie możliwe miejskie udogodnienia, za intuicyjne zaplanowanie przestrzeni miejskiej, za komfort, za wielokulturowość, luksus, rozrywki, rozpustę, poziom i właściwie za wszystko co nowoczesne, modernistyczne miasto powinno mieć. A Singapur ma

IMG_1079 IMG_1122 IMG_0989 IMG_0978 IMG_1056

Listę naj możnaby mnożyć w nieskończoność, co kategoria to inni zwycięzscy. Nie jestem w stanie stwierdzić które z tych miejsc podobało mi się najbardziej bo każde jest wyjątkowe ale niestety, są też miejsca które są wyjątkowe z powodu przykrych rzeczy które nas tam spotkały. I o tym będzie następnym razem.

Agata

IMG_1126 20150507_134910

Parę słów o Indiach

29 List

Jesteśmy w Indiach, kraju w którym można się zakochać i który jednocześnie się nienawidzi. Właściwie to żaden kraj nie wywował u mnie tak skrajnych emocji i do dzisiaj sama nie jestem w stanie dojśc ze sobą do ładu co o Indiach naprawdę myślę.

Hindusi liczebnością przebili już Chińczyków i ludzie są po prostu wszędzie. Kolorowi, uśmiechnięci, kochający całym sercem i duszą swój kraj, jedzenie i taniec. Za każdym rogiem ulicy czeka na nas zapach przypraw, kadzideł, świeżych warzyw i owoców oraz kwiatów które plotą w specjalne naszyjniki jako dar dla licznych bóstw.

DSC02058

urokliwie prawda?

DSC02059

DSC02062

DSC02013

DSC02017

No i oczywiście zapach jedzenia… Jedzenie jest genialne ale tak genialne, że masz ochotę zeżreć z papierkiem, talerzem czy w czym ci tam podadzą. Hindusi jedzą rękoma, właściwe to tylko prawą bo lewa jest nieczysta i zarezerwowana tylko do ablucji. Nie za bardzo odpowiada mi ten sposób jedzenia, nie mam też takiej wprawy w tym jak oni ale na stoiskach ulicznych zapomnij żeby ktoś miał w zapasie widelec lub łyżkę, za to zawsze jest baniak z wodą gdzie trzeba umyć ręce przed i po posiłku (ale w trakcie to już brak taktu!). Potem trzeba pójść na herbatę. Przedtem zresztą też i jeszcze wcześniej i jeszcze później bo Hindusi herbatę piją non stop. Jest mała, pojemność naszego espresso, mocna i parzona z mlekiem, kardamonem, cynamonem i goździkami. Do tego jedna łyżka cukru. Nic nie słodzę a to jest jedyna słodka rzecz która mi tak smakuje! Herbatę mistrz ceremonii przelewa z garnka do miseczki a z miseczki do kubeczka a z kubeczka do jeszcze drugiego kubeczka i tym sposobem pół gorąca herbata trafia do ciebie (zimnej herbaty nie piją wcale pomimo 40-sto stopniowych upałów). Świetna herbaciana żonglerka. Manualnie to w ogóle jest bardzo zabawnie bo Hindusi mają dziwną gestykulację a najciekawsze jest to ich machanie głową: robią taki znak nieskończoności, a mają to tak opanowane, że to kołysanie głową wygląda bardzo dostojnie. Oznacza to: rozumiem co mowisz, lub historia jest bardzo ciekawa lub słucham co do mnie mówisz lub nie rozumiem nic z tego co mowisz lub nie rozumiem ale nie chce ci sprawić przykrości. Jasne prawda? 🙂 i teraz spytaj ich np o drogę. Wiesz na co kiwają? 🙂

DSC02038

w Amritstarze jedzenie jest w ilościach hurtowych, dla wszystkich za darmo

DSC02042

za to potem zmywania też jest hurtowo 😛

Za to zawsze są bardzo kulturalni. Ostatnio jechaliśmy pociągiem, który ma conajmniej 1km długości, ponad 20 składów (a to dalej tylko osobówka a nie towarowy). Na peronie działy się dantejskie sceny, ludzie się tratują, kopają, przepychają po czym jak już dostaną się do pociągu i usiadą zaczyna się pełna kultura, uśmiechy i… No właśnie, to kiwanie głowami 🙂 W pociągu, w przedziale dla 6 osób a jest nas 17. Nie pytajcie jak się zmieściliśmy ale jakoś poszło. Teoretycznie jak na kuszetke przystało jest tylko 6 łóżek wiec skąd cała reszta ludzi? Tu jest jak w więzieniu: tam każdy jest niewinny a tutaj każdy ma miejscówke i bilet. Konduktor często wyrzuca nadwyżkę ludzi, potem ta sama grupa wraca spowrotem, potem znowu scena się powtarza, potem konduktor rezygnuje bo walka i tak jest nierówna a w międzyczasie całą reszta obserwuje mnie i Tomka i co? I wesoło kiwa głowami 🙂

Byłoby wręcz sielankowo gdyby nie to, że te magiczne momenty na ulicach i te ciekawe spotkania z ludźmi trzeba zawsze wyciągnąć z kontekstu, z otaczającej rzeczywistości czyli potwornej biedy i koszmarnych slamsów.

Tego się nie da opisać- życie średniej klasy miesza się z tą najbiedniejszą i nie trzeba specjalnie chodzić żeby natknąć się na slums. Chaty z dykty lub nawet bez dachu nad głową, od tak, najczęściej przy jakimś kanale gdzie woda stoi i nawet psy nie chcą się tam zapuszczać. Smród jest niemiłosierny, fekalia, gnijące jedzenie a bywa że i ludzie umierają na ulicach. Jak spacerujesz miastem odór uderza ci nozdrza tak, że parę razy musiałam powstrzymać odruch wymiotny. Koszmar. Slums w Bombaju ciągnie się przez 2h jazdy pociągiem… W Kalkucie jest taki zawód, nazywają się zbieracze ciał. Jeżdżą po mieście, podchodzą do ludzi którzy leżą na ulicach i sprawdzają im tętno. Jak jest wyczuwalne to zostawiają tych ludzi tak jak ich zastali, jak nie ma bicia serca pakują zwłoki do furgonetki. Koszmar nie do opisania.

DSC02014

zapraszam na łódkę, tylko nózki trzeba zamoczyć po pas w g****e

DSC02020

co jak widać nie wszystkim przeszkadza w kąpielach…

DSC02067

a tu zabytkowy fort. Pod fortem też jest równie zabytkowo…

Ciągle uczę się tego kraju i im dłużej tutaj jestem tym tak naprawdę mniej wiem. Jedyne czego jestem pewna to to, że zawsze chętnie się tu wraca natomiast cała reszta jest dla mnie niespodzianką.

Agata

Pamirskim traktem jedziemy dziś w kratkę

29 Czer

Jako że magia Pamiru i jego niedostępność, opowieści turystów o wyjątkowości tego miejsca (zwłaszcza relacje rowerzystów) od dawna zaprzątały nasze głowy, postanowiliśmy sprawdzić jak to jest naprawdę.

Teraz już wiemy i w pełni się zgadzamy, wyjątkowy, magiczny Pamir, to na pewno jedno z naszych ulubionych miejsc w czasie tej podróży. Na zawsze go zapamiętamy choć bywało ciężko. Pamir to nie tylko piękne widoki, wyniosłe góry i zielone oazy, to także surowy klimat, ciężkie życie mieszkańców, drogi w opłakanym stanie, ogromne problemy z transportem i zaopatrzeniem, powszechna bieda i życie od wschodu do zachodu słońca.

Zacznijmy jednak od początku, czyli jak dostać się w ten niedostępny, magiczny region. Większość relacji jakie mogliśmy przeczytać pochodziła od rowerzystów dla których Pamir jest jak mekka, no bo jaki zapaleniec nie chciałby się sprawdzić na jego drogach. Wierzcie mi, pedałowania jest co niemiara a jakość dróg i wysokość, nie ułatwia zadania. Zatem wielki szacunek dla tych co pokonali swoje słabości, i dokonali tego czynu na rowerach.

image

image

image

Najbardziej zazdrościłem im tego, że mieli własny środek transportu i nie musieli borykać się z problemami logistycznymi. Im pozostało tylko pedałować do celu, nam natomiast godzinami czekać na jakiś samochód którym dostalibyśmy się do kolejnej miejscowości.

image

image

Początki były całkiem objecujące bo już po nocy spędzonej w stolicy Tadżykistanu i zrobieniu zakupów na drogę o 5 rano (cholera wie po co i dlaczego bo odjechaliśmy dopiero o 9) stawiliśmy się w bazie skąd odjeżdżają samochody terenowe do oddalonego o 500 km Khorogu, stolicy Pamiru. Pokonanie takiej odległości w wyładowanym po brzegi jeepem, w towarzystwie 8 osób zajmuje zazwyczaj około 15 godzin. Nam zajęło 20. Jako że samochodów był cały plac, tak na oko jakieś 100 sztuk wybór padł na starego, wysłużonego land cruisera, z przemiłym kierowcą, który co raz pytał nas czy wszystko ok. Jako że byliśmy jedynymi turystami tego dnia cieszył się chyba że wybraliśmy jego maszynę, pomimo że była najstarsza ze wszystkich. Pomimo dwóch przebitych opon, wymiany paska klinowego na trasie, bólu pleców, tyłka i czego tam sobie jeszcze życzysz, widoki wynagrodziły wszystko nad przepaściami krew krążyła o wiele szybciej niż powinna.

image

image

image

W środku nocy udało nam się dotrzeć do celu i rozbić namiot pośrodku miejskiego parku, gdzie już z samego rana, obudziła nas ożywiona dyskusja Rady Miejskiej, która przy porannej wódeczce żywo dyskutowała nad tym, dziwnym żółtym zjawiskiem rozbitym w ich parku. Na głośne Zdrastwujcie z mojej strony, Rada rozpierzchła się przepraszając że obudzili. Tak powitał nas Pamir pierwszego dnia. Przyznam, że polubiłem go od razu. Potem szybkie rozeznanie, kwatera na kolejny nocleg, dwa dni odpoczynku w towarzystwie pięknych szczytów i planowanie trasy na łonie natury, w ogrodzie naszego gospodarza. Jak się później okazało były to ostatnie takie nasze wakacyjne dni. Czekała nas nie lada przeprawa przez korytarz Wachański, czyli drogę przy rzece Panji, wzdłóż granicy Tadżycko- Afgańskiej.
image

Kolejne dni upłynęły na przemieszczeniu się z miejsca na miejsce, krótkich odpoczynkach oraz oczekiwaniu na jakiś transport. Z Khorogu do Vrang udało się dojechać po całym dniu i zmianie trasportu w Ishkashim,całe 150 km. Na szczęście na miejscu zjedliśmy pyszny Kurtob czyli potrawę z chleba, kefiru, pomidora i ogórka a potem rozbiliśmy namiot u przemiłego Pamirczyka, zaraz koło jego nowo powstającego kamiennego domu. Herbatka w jego towarzystwie i rozmowy o Pamirze też były. Rano mały trekking na pobliską górkę gdzie znajduje się buddyjska stupa a potem dalej w drogę do Langar.Całe 75 km udało się przejechać w jeden dzień, bo na transport czekaliśmy do 16 a potem jeszcze 3 godziny jazdy, w końcu to całe 75 km.
image

image

image

Najtrudniejsza część trasy wciąż jednak była przed nami i tego obawialiśmy się najbardziej, bo o ile do Langar coś jeszcze jeździ to o tyle z Langar już ciężko się wydostać, no chyba że z powrotem. Nie po to przejechaliśmy taki kawał, żeby sie teraz poddać. Zatem twardo od 7 rano zaczeliśmy łapać stopa, tylko weź tu człowieku coś złap jak nic nie jedzie a do wylotówki na nasz upragniony Murghab jest raptem 105 km, tyle że droga bardzo trudna, z przełęczą na wysokości 4344 m n.p.m. Miejsowi mający samochód terenowy życzą sobie za przejechanie tego kawałka 250 amerykańskich zielonych papierków. W odpowiedzi na taką propozycję usłyszeli ode mnie w płynnym rosyjskim że nie chcemy kupić ich samochodu tylko przejechać ten kawałek, co spotkało się z reakcją w postaci obrażonej miny i szybkim odjazdem, oczywiście bez nas. Tak niestety pokonują Wachan leniwy turyści, 250 USD i po sprawie, ale to już oddzielnny temat.

Jednak jest! Po 5 godzinach czekania podjeżdża stary radziecki, zielony ułaz, nie jedzie co prawda do głownej drogi bo odbija na 35 km przed rozwidleniem, w miejscowości Hargusz ale dla nas to już światełko w tunelu. Pojawia się jednak mały problem bo w ułazie siedzi 10 osób a między nimi ledwie żywy cielak robiący pod siebie. Patrzymy sobie z kierowcą głęboko w oczy i razem dochodzimy do wniosku że we dwójkę z plecakami już się nie wciśniemy, no chyba że siądziemy na i tak już ledwo żywej krowie. Odpuszczamy. Kierowca twierdzi że za 2 godziny powinien jeszcze jechać jeden minibusik z pasterzami i może będą mieli miejsce. Pojawił się nasz wybawiciel!
image

image

Zabiera nas ze sobą i choć nie za darmo to jednak udało się. Jedziemy starym szarym ziłem w towarzystwie pasterzy, siedząc na workach mąki i pustych bańkach po benzynie. Rozmową o polityce ich i naszym kraju nie ma końca a widoki wynagradzają trudy podróży. Stary ził ledwo zipie, woda w chłodnicy się gotuje, co pół godziny przymusowe przystanki na wylanie wrzątku i napełnienie zimną wodą ze strumienia i jedziemy dalej. Po drodze krótka przerwa na wódeczkę w gronie przemiłych pamirskich pasterzy i już po 3 godzinach jesteśmy na miejscu. Ostatnie uściski, oni w prawo rozklekotanym ziłem a my w lewo dalej już na piechotę.
image

Do przejścia tylko 35 km, tyle że jest 15 godzina, jesteśmy na wysokości prawie 4000 m n.p.m a w kieszeni mamy jednego snickersa. Zaczyna się robić niefajnie, ale jak to mówią, szto zdziełasz. Zarzucamy plecaki i postanawiamy iść do zmroku, może uda nam się przejść przełęcz oddaloną o jakieś 15 km. Tyle tylko że w tych warunkach dopada nas mała śnieżyca i wieje prosto w mordę a te 15 km ciągnie się jak wieczność.Głupi to jednak ma szczęście! Już prawie ciemno a my wygłodniali, z trudem łapiąc oddech dochodzimy do przełęczy. Plan jest taki że jeszcze kilka metrów bo sił już brak, rozbijamy namiot i kładziemy się spać. Dziś nie zdołamy już zrobić ani kroku dalej. Nagle słyszymy warkot silnika, to chyba nie może być prawda. A jednak! Zatrzymuje się terenówka, kierowca pyta wyraźnie zaskoczony co my tu robimy a my że idziemy do rozwidlenia a potem na Murghab. Zaprasza nas serdecznie do środka i w ciagu 30 minut jesteśmy u celu, jest asfalt i droga na Murghab. Hura, udało się! Tylko gdzie tu spać! Okazuje się że w dole, jakieś 15 minut od głównej drogi w całkowitych ciemnościach pali się światełko, w domku pośrodku niczego. Idziemy, pukamy i ku naszej uciesze otwierają się drzwi. Pamirczycy są cudowni, przyjmują nas na nocleg, nie chcąc nawet słyszeć że będziemy spać w namiocie. Do tego gorąca herbata, chleb, masło, jesteśmy w niebie i nadal nie możemy uwierzyć w swoje szczęscie.
image

image

image

Tak wygłądała w skrócie nasza przygoda z Pamirem, jego trudami, codziennym życiem, wspaniałymi, gościnnymi ludźmi, bez których pokonanie tej pięknej krainy nie byłoby możliwe. To własnie dzięki nim mogliśmy choć przez chwilę poczuć się w tym pięknym, aczkolwiek surowym miejscu jak dumni synownie i córki Pamiru, za co pięknie im dziękujemy.

Tomek

image

Quiz podróżniczy

24 Czer

Podróżując, każdego dnia możesz przebierać w milionach opcji jakie oferuje ci świat. A tych jest ogrom, do wyboru do koloru. Postanowiłam podzielić się małą częścią wyborów przed jakimi staję każdego dnia.
Jak wygląda backpackerskie hulaj duszo, piekła nie ma?  Odpowiem w formie testu. Wszystkie odpowiedzi są poprawne i możliwe.

Jedziesz 16h przez góry Pamiru w samochodzie przewidzianym na 7 osób ale zapakowano w nim 9. Masz do wyboru:

a) miejsce w środkowym rzędzie gdzie jest więcej miejsca na nogi ale które dzielisz z czwórka innych osób
b) miejsce w pierwszym rzędzie, masz sporo miejsca na nogi ale musisz gadać z kierowcą po rosyjsku (którego nota bene nie znasz) i widzisz jak wyprzedza na wariata i gna na trzeciego, nad przepaścią
c) miejsce w ostatnim rzędzie, tylko ty i dwójka towarzyszy podróży ale za to siedzisko jest na kole co przy dziurach wielkości pułapki na czołgi gwarantuje wstrząsające przeżycia

Między przesiadką jedną a drugą. Bez jedzenia kilkanaście godzin a tu trochę jeszcze do przebycia. Wybierasz:

a) smażone placki z kartoszkami które żresz od trzech tygodni, ciągnące się,  gumowate i na sam ich widok żołądek wywraca się w poprzek
b) nic nie jesz i zdychasz z głodu przez kolejne ileś entych godzin
c) rzucasz się na lokalne dziwne pyszności mając na uwadze iż przez ramię zagląda ci Pasteur szepcąc do ucha ‚na twoim miejscu bym to przegotował’

Nocujesz gdzieś pośrodku niczego. Twoja baza noclegowa to:

a) twój własny namiot w którym jest czysto i przyjemnie ale za to w nocy marzniesz jak czort bo wywiewa dosłownie wszystko
b) masz hotel na wypasie, mają WiFi i inne luksusy ale cena jest zaporowa i wiesz że ta nocka pochłonie twój parodniowy budżet (czytaj parę dni o plackach z kartoszkami)
c) lokalna dziura z wychodkiem na zewnątrz, wiadrem w formie prysznica i brudnym wszystkim ale przynajmniej w nocy nie przymarzniesz

Chce Ci się mega sikać (a bywa że coś jeszcze) a jedziesz totalnym pustkowiem.  Co robisz:

a) łamanym kirgiskim lub na migi krzyczysz kierowcy że musisz wysiąść z samochodu, tu i teraz. 8 osób musi się wygramolić z auta żeby cię wypuścić. Tyłek wystawiasz na poboczu na publiczny widok
b) wstrzymujesz sikanie na ileś godzin aż dojedziesz do hotelu. Pęcherz cie boli, w oczach chlupie, kręcisz się non stop i błagasz o pieluchę
c) przewidujesz i takie sytuacje i na wszelki wypadek przed podróżą nie pijesz i nie jesz. Zdychasz z pragnienia i głodu przez całą podróż

Transport publiczny. Do wyboru masz:

a) komfortowe miejsce przy głośniku z którego wyje zarzynanie kota na przemian z młócką ruskiego disco połączonego z religijnym pianiem
b) idziesz na tył i jedziesz z paszą, owocami, warzywami, zwierzętami i Bóg wie czym jeszcze
c) rezygnujesz i idziesz piechotą w pełnym słońcu,  38 stopni w cieniu z plecakami po 18 kg

Mówią że życie to sztuka wyboru. Podróżowanie pozwala dopracować tą sztukę wręcz do perfekcji. Szkoda tylko że często jest to wybór między dżumą a cholerą. Co nie zmienia faktu że i tak warto! 🙂

Agata

Wymarzony zawód świata

9 Czer

Jak wrócę z naszej wycieczki zostanę konsulem. Ale nie takim byle jakim. Takim, co to postara się aby turyści marzący o tym aby zwiedzić nasz piękny kraj, przeżyli te same cudowne emocje co i my, ubiegając się o wizy do Azji Centralnej.

Po pierwsze swoją placówkę wybuduję na przykład w górzystej Gruzji, w jakimś miejscu trudno dostępnym, za górami, za lasami gdzie żaden publiczny transport nie dociera i gdzie można dojechać astronomicznie droga taksówką. Wszak konsul musi wspierać lokalny biznes.

Drzwi ambasady otworzę dla turystów raz w tygodniu, jeden dzień starczy na załatwienie wszystkich formalności. Oczywiście na spotkanie nie będzie można tak sobie przyjść, wpierw trzeba się umówić. Najbliższe wolne terminy wyznaczę najszybciej na tydzień do przodu, wszak ciężko się wyrobić przy jednym dniu pracy. Telefon będę odbierać w ściśle wyznaczonych godzinach ale na wszelki wypadek wyłącze go z prądu co by potencjalni klienci za bardzo mi głowy nie zwracali.

A dalej już będzie lekko łatwo i przyjemnie czyli mowa o formalnościach. Formularz udostępnię tylko w języku polskim, jak turysta chce jechać do naszego kraju to powinien zawczasu zaznajomić się z językiem. W formularzu wypytam o wszystkie niezbędne informacje: skąd, dokąd, dlaczego i po co, poproszę o telefony, adresy, nazwisko panieńskie matki, babki i dziadka a jak dziadek nie ma to musi sobie załatwić. Jak się okaże, że dziadkowi się zmarło parę lat wcześniej to tym większy ma dziadek problem. Do formularza trzeba będzie dołączyć zdjęcie, ale że standardowe paszportowe mnie nudzą poproszę w formacie 36 × 49 mm, na tle z wielbłądem i w czapce góralskiej. Akcenty folklorystyczne są zawsze mile widziane.

Oficjalnych cen za wizę nie będę podawać, szkoda papieru na takie wydruki. Za szybsze załatwienie sprawy wymagać będę większych opłat ale w sumie nie ma to znaczenia bo i tak nie mam zamiaru trzymać się terminów. Wiza będzie gotowa jak będzie gotowa a jak turysta przyjechał raz i odbił się od drzwi to równie dobrze może zajechać i drugi skoro zna już drogę. Zapłacić w ambasadzie nie będzie można, żeby nikt nie posądził mnie o łapówki ale i na to mam radę- podpiszę umowę z jakimś maleńkim bankiem na drugim końcu świata i tylko tam będzie można uiścić opłaty.

I już. A po takiej bezbolesnej procedurze siądę sobie w swoim biurze, otworzę browar i będę obserwować przez kamerkę turystów. I popatrzę jak cieszą się jak dzieci z uzyskanej wizy, jak po trzech tygodniach krzyczą i wiwatują ‚jest, udało się, sukces!!!!’. Lubię sprawiać ludziom radość, zwłaszcza w takich małych sprawach jak pozwolenie na wjazd do kraju. I tylko będę się dziwić, że tyle kasy i zachodu w to wszystko włożyli po to, aby później wydać jeszcze więcej.

Hej, bo co by nie mówić, konsul to ma jednak klawe życie!!!!

Agata

image

O bułce z masłem :)

21 Maj

Mówi się ‚szczęście głupca’, lub ‚fart początkującego’. Jak zwał tak zwał ale albo my nie jesteśmy głupi albo początkujący albo jedno i drugie bo szczęście nas ewidentnie opuściło.

Zaczęło się od Armenii. Zaprzyjaźniony Grek miał nam załatwić bilet lotniczy do Uzbekistanu plus zaproszenie potrzebne do uzyskania wizy. Nie powiem żeby zapadł się pod ziemię bo często utrzymywał z nami kontakt. Problem jest tylko taki że pewnego dnia facet przestał się odzywać, a o pieniądzach i biletach również słuch zaginął. 300 dolarów zrobiło pa pa a i wiza do Uzbekistanu również stoi pod znakiem zapytania. Podobno za hotel też nie zapłacił. Podobno armeńska policja go ściga. Ja dzięki temu mam skan jego paszportu ale mogę sobie z niego zrobić tylko tablicę do gry w darta, z dziesiątka wycyrklowaną centralnie w jego czoło. Cóż, marne to pocieszenie ale zawsze coś.

W Azerbejdzanie miało być łatwiej. Miały być bankomaty z dolarami, otwarte ambasady i prom drugiego dnia.

Zaczęło się od tego że do centrum Baku przyjechaliśmy w poniedziałek zamiast zaplanowanej niedzieli. Niby mała różnica ale już na wstępie mieliśmy jeden roboczy dzień w plecy. Zamiast spędzić go produktywnie w ambasadzie, ganialiśmy jak króliki po uliczkach starego Baku w poszukiwaniu bankomatu wypłacającego dolary. Ten jeden jedyny co był, wypłacał bardzo małe pliki gotówki rujnując nas na prowizji po czym przy kresie swoich sił ostentacyjnie wciągnął naszemu koledze kartę bankomatową.

Ambasada Uzbecka była zamknięta. Następnego dnia przyjmowała nie w tych godzinach co trzeba. Dużo łatwiej poszło nam w ambasadzie Kazachstanu. Wizę nam dadzą, a i owszem ale dopiero na piątek. Dzwonię do Pani z promu. A ta krzyczy do słuchawki że tak jak stoję mam jechać i kupować bilet na prom bo dzisiaj będzie i tylko dzisiaj a potem kiedy to już nie wiadomo. Tyle tylko że dalej nie mam kazachskiej wizy potrzebnej żeby wpuścili nas na prom.

Zostajemy a raczej utkneliśmy w Baku do piątku. Wizy uzbeckiej nie załatwimy przez parę dni, to przepadło. Prom również odpłynął bez nas na pokładzie.

Kolejnego dnia wracamy do bankomatu. Nauczeni doświadczeniem idziemy do innego. Wklepuje PIN, kwotę, maszyna coś mieli po czym wypluwa… samą kartę bez pieniędzy i potwierdzenia. Następnego dnia wieczorem przychodzi wyciąg bankowy. 500 dolarów ściągnęli mi z konta, te same 500 dolarów których de facto nie mam. Plus rujnującą prowizję. Brak gotówki, zrealizowana transakcja, zamknięty bank na weekend, to jak wiadomo, szczególnie za granicą, dość duży problem.

Utkneliśmy w Baku do kolejnego poniedziałku aż coś może się otworzy. Zaczynam się histerycznie śmiać. Nawet nie będę dzwonić do kobity co zarządza sprzedażą biletów na prom w obawie że kolejny właśnie przepływa nam przed nosem, i tak nie ruszę się nigdzie bez pieniędzy.

W poniedziałek składamy reklamację. Potem dzwonię do szefowej wszystkich szefów a ta krzyczy że tak, prom będzie i żeby jechać kupować bilety. Już! Na szybko przyjeżdżamy do portu i jest, pierwszy sukces! Mamy bilety w ręku! Radość jednak trwała krótko bo okazało się że ten port w którym właśnie jesteśmy to jest port, a jakże, ale to nie TEN port! TEN nasz port jest oddalony od nas o skromne 80 km i można dojechać tam tylko taksówką, najlepiej za pieniądze których nie wypluł nam bankomat!!!

Z pomocą przychodzi taksówkarz. Turystom da dobrą cenę o jakieś 50% zawyżoną w stosunku do ceny dla lokalsów. Najpierw chce nas okantować na 30 manatów. Potem na mniej. W akcie desperacji zdając sobie sprawę że my naprawdę mamy jakieś resztki gotówki schodzi z ceny na 20 manatów. Szybka akcja, umawiamy się że pojedziemy po nasze bagaże, da nam 15 min na spakowanie się, poczeka i jedziemy dalej. W domu w pędzie wrzucamy do plecaków co leci pod ręką, zbiegamy na dół a tu… facet odjechał. Tak nas sobie zostawił co by nie było nam za prosto w życiu. Zaczyna się walka z czasem i kolejnym taksówkarzem, który widząc że jesteśmy turystami chce nam dać super konkurencyjną cenę.

Co ciekawe, lokalni ludzie słysząc że jesteśmy z Polszy kantują nas o jakieś 20 procent mniej niż pozostałych turystów, ot tak z sentymentu dla braci z Polski. Ta gra w targowanie, słowne przepychanki i sprawdzian siły psychicznej zawsze mnie obrzydza. Im dłużej jednak podróżuje tym bardziej rozumiem że każda ze stron stara się wygrać na poczet przetrwania, raz będąc przy głównym stole rozgrywek a raz znajdując swoje nazwisko w menu. Ani ja nie jestem uprzywilejowana jako turysta, ani oni. Każdy walczy jak może i różne chwyty są dozwolone. I tak się stało, że akurat teraz my znaleźliśmy się na karcie dań. Mam tylko nadzieję, że w Kazachstanie los się do nas uśmiechnie.

Agata

Iran, bomby i terroryści- czy aby na pewno?

17 Maj

No i w końcu wjechaliśmy do perskiego pierdzielnika gdzie terroryści w powszechnie panującej opinii mordują, gwałcą i rabują w imię Allaha. A jak jest w rzeczywistości?

Rzeczywistość w Iranie jest kompletnie odmienna bo już od granicy powitały nas uśmiechy przesympatycznych ludzi, uprzejmych i służących pomocą (no może poza taksówkarzami bo oni chyba na całym świecie patrzą jak tu nas okantować, no ale w końcu taksówkarz to nie zawód, to stan umysłu 🙂

Dalej już było tylko fajniej- zaproszenia na herbatkę, rozmowy na ulicy o problemach i durnych politykach, konwersacje o religii, o edukacji i wielu innych to właściwie w Iranie standard. Do tego powszechne robienie sobie z nami fotek przez lokalsów i przywitania w stylu ‚ Welcome to Iran sir’ to coś czego w tej naszej niby lepszej cywilizacji nie spotkasz.

Jest jednak w Iranie kilka rzeczy które wkurzaja, chociażby relacje na drodze kierowca- pieszy. Jak tu nie kląć kiedy przechodząc przez drogę jesteś dla kierowców pionkiem który trzeba jak najszybciej ominąć o ile nie sprzątnąć, piesi balansują na drodze pomiedzy rozpędzonymi samochodami przemieszczając się w rytm klaksonów. Po kilku dniach ta sztuka też zaczęła nam się udawać choć nadal było to mocno denerwujące i stresujące.

Kolejne to chusta na Agaty głowie (i tu się wypowiem w jej imieniu) no bo jak tu się nie wkurzać kiedy żarcie leci ci w chustę, pasta do zebow też, a gdy na dworze upał ty leziesz zakryta od stóp do głów. Facet ma troszkę lepiej bo przynajmniej może chodzić na krótki rękaw (uuuffffff). Kobieta w Iranie lekko nie ma, ale o tym można by pewnie magisterkę napisać.

Iran ma jednak tak wiele do zaoferowania, że każdy znajdzie coś dla siebie no bo i zabytki przepiękne, i kultura bogata, tysiącletnia tradycja, pyszne jedzonko a i odpoczynek w parku na trawie gdzie biesiadują irańskie rodziny to fajna rozrywka.

Jednak czy Iran jest dla każdego? Nie, nie i jeszcze raz nie bo jak ktoś lubi grzać tyłek na plaży z browarem w ręku i nie interesuje go nic innego jak tylko ładna opalenizna to niech się do Iranu nie wybiera. Całej reszcie ciekawej świata polecam Persję w całej swej krasie bo to na pewno ciekawe i bardzo bezpieczne przeżycie.

Tomek

 

20150410_231354 20150412_111757 20150419_123719 20150422_123207 20150421_100538 20150412_105007 20150412_113656 20150417_170055 20150411_200313 20150411_195340 20150412_10425420150410_122303

Bo jeśli nie możesz zmienić okoliczności to przynajmniej zmień swoje nastawienie do nich!

4 Kwi

Miała być ładna pogoda. Słoneczko, cieplutko i ogólnie na wypasie. Na te piękne okoliczności przyrody zaplanowaliśmy sobie wyjazd do męskiego klasztoru prawosławnego z XIII wieku, Monaster Sumela. Klasztor jest genialnie położony na górze Mela a to co dodaje mu uroku to fakt, że został wykuty w skale. Kręta droga, park narodowy, lasy, przepaście i na samy końcu gdzieś wysoko klasztor.

To tyle jeśli chodzi o teorie. W praktyce jak otworzyłam ślipia to się okazało że pogoda jest mocno barowa- wieje i leje. Mało widać, do tego zimno i najlepiej to odwrócić się na drugą stronę i spać dalej. Mimo wszystko zczołgaliśmy się z wyra i postanowiliśmy zaryzykować.

Na początku tylko lało. Potem, ku mojemu zaskoczeniu, deszcz zamienił się w śnieg. Mgła osiadła tak że kompletnie nic nie było widać ale za to wiatr i zimno się nie zmieniło bo było tak samo paskudnie jak z rana. O widokach to już nawet nie ma co wspominać bo ich po prostu nie było.

Agata: Zimno mi. 90 lir tureckich za przyjemność której nawet nie widać.
Tomek: No… jakbym wiedział że to tak będzie wyglądać to poczekalibyśmy do jutra. A tak to…

I na to wszystko wpada młoda Turczynka. Zmarznięta, w trampeczkach i cieńkich rajstopkach ale za to z uśmiechem od ucha do ucha.

Deniz: Rany ale tu pięknie!
Agata: yyyyyy…?! No pięknie ale nic nie widać.
D: Ale mimo wszystko pięknie! I jakie mamy szczęście!
Agata i Tomek: ?!!!! Szczęście? A niby czemu?
D: No bo wyobraźcie sobie że raptem parę osób ma możliwość zobaczyć ten klasztor w śniegu! Normalnie to tak nie pada więc mamy ogromne szczęście że nam się tak trafiło!

I pobiegła zadowolona z siebie jak i z pogody. Zgłupieliśmy totalnie. Ja narzekam i marudzę a tu nagle ktoś jest szczerze zadowolony z sytuacji. I tak się zaczęłam nad tym zastanawiać czy aby nie za często wychodzi ze mnie to polskie marudzenie i malkontenctwo. W końcu nie jest aż tak źle a skoro nie mogę zmienić okoliczności to może warto zmienić nastawienie do nich? Pomyślałam sobie o tym że w Polsce też jest biało i paskudnie, że wygląda tak jak u nas, że są święta i że mam małą namiastkę polskiego, świątecznego klimatu. I zrobiło mi się wesoło, że choć trochę jest swojsko. Beznadziejny początek wycieczki zakończyliśmy rewelacyjnie: zapoznaliśmy się z tą dziewczyna i jej tatą, z innym turystą z Palestyny, razem zwiedziliśmy i komentowaliśmy zabytek, zostaliśmy zaproszeni na wspólny posiłek i często się przy nim chichraliśmy. I faktycznie było pięknie mimo że nic nie było widać!

Agata

Tak wygląda teoria czyli piękna pogoda plus mały photoshop:

image

image

image

A tu nasza rzeczywistość (widoku z drogi nie było w ogóle :P)

image

image

image

image

image

image

image

image

O serialu który wszyscy oglądają a nikt się do tego nie przyznaje

28 Mar

Turcja oszalała na punkcie jednego serialu: Muhteşem Yüzyıl (Wspaniałe stulecie). Pokazano w nim historię Sułtana Sulejmana zwanego Wspaniałym, gdyż za jego panowania Imperium Osmańskie osiągnęło szczyt swojej potęgi.

Przepis na sukces serialu jest prosty: scenariusz oprzyj na najdłużej panującym Sułtanie w całej tureckiej historii, do tego dodaj Harem w którym wiele pięknych kobiet bije się o uznanie władcy, pamiętaj o małej szczypcie trutek, morderstw, zdrad i walk a to wszystko owiń w przepiękne szaty, bogato zdobioną broń, najdroższą biżuterię i efektowną scenerię czyli pałac Topkapi. Efekt? 4 sezony, 139 odcinków, dwustu milionowa widownia na całym świecie, nagrody roku dla aktorów (zarówno w Turcji jak i Niemczech gdyż połowa z nich to Niemcy tureckiego pochodzenia) ale także protesty na ulicach Stambułu oraz około 70 000 oficjalnych pism do stacji telewizyjnej z prośbami o wycofanie serialu z emisji.

Wspaniałe Stulecie podobno wszyscy oglądają ale nikt się do tego nie przyznaje 🙂 ja…cóż, też oglądam a ostatnio miałam przyjemność porównać realia serialowe do rzeczywistości bo pojechaliśmy obejrzeć Pałac Topkapi i… wpadłam po uszy 🙂 część scen faktycznie jest kręcona na terenie pałacu, biżuteria i stroje są wiernym odzwierciedleniem tych które widzieliśmy na ekspozycjach a spacerując po ogrodzie z widokiem na Bosfor można poczuć się jak wybranka Sułtana. Tomek też znalazł coś dla siebie- przepięknie zdobioną broń począwszy od 7 wieku (w tym sławny sztylet Topkapi) i nawet jemu oczka się zaświeciły na największy diament świata, skromne 86 karatów.

Wszystkim którzy wybierają się do Stambułu gorąco polecam wizytę w Pałacu a szczególnie panie zapraszam przed telewizory bo zapomniałam dodać że nie tylko na serialowych kostiumach i biżuterii można zawiesić oko 😛

Agata

image

image

image

image

image

image

image

image

image